Andrzej Seweryn grał już kiedyś króla Leara w monumentalnej inscenizacji Jacquesa Lassalle’a w warszawskim Teatrze Polskim, ale obecne spotkanie z Szekspirowskim bohaterem to zupełnie inna historia. Aktor czerpiąc z własnych doświadczeń, choćby długiej pracy z Peterem Brookiem nad „Mahabharatą”, proponuje teatr skrajnie ascetyczny, ogołocony z wszystkiego, co zbędne. To reminiscencja z dzieła autora „Burzy”, błysk z Szekspira, dziwna pośmiertna koda Leara. Jest on w interpretacji Seweryna trochę oszalałym błaznem, trochę Hiobem, a trochę trybikiem w machinie wszechświata, co „urodził się i to go zgubiło”. Bo Lear ze spektaklu szefa lubelskiego Teatru Provisorium Janusza Opryńskiego bliski jest bohaterom Samuela Becketta, co podkreśla sam Seweryn, nie bojąc się ostrych środków. Jego Lear rozpięty jest między szaleństwem, tragedią a upiorną błazenadą. Nie bez przyczyny przedstawienie ma podtytuł „esej aktorski”. Stanowi bowiem również rozważanie o aktorstwie. Dla Andrzeja Seweryna może być podsumowaniem dotychczasowej drogi, choć o odejściu w stan spoczynku nawet nie myśli, jego kalendarz jest szczelnie wypełniony na najbliższe lata.
→ po spektaklu spotkanie z twórcami prowadzi: Zuzanna Berendt